Zgłoszenie do moderatora
Jeżeli uważasz, że ta wiadomość łamie regulamin naszego forum lub netykietę albo w inny sposób narusza zasady dyskusji - zgłoś to do moderatora.
Zgłaszana wiadomość
Temat: Re: sąd za czytanie przewodnika
Autor: Basia Z.
Data: 2007-04-04 08:15:41
Witam !
W takim razie opiszę realne wydarzenie, które miało miejsce kilka lat temu (do dziś trwa proces sądowy).
Chodzi o przewodnictwo górskie w kraju, którego nazwy nie wymienię.
Przewodnik A (III klasy a więc z uprawnieniami do prowadzenia grup tylko po szlakach turystycznych) pewnego wiosennego dnia wybrał się ze swoimi przyjaciółmi na wycieczkę w góry. Była piękna pogoda, w górach typu alpejskiego dobre warunki zimowe. Przewodnik A był tym razem „po cywilu”, szedł po prostu na wycieczkę z przyjaciółmi, ale z racji największego w owej grupie doświadczenia górskiego można określić że niejako „przewodził” tej grupie.
Ustawodawstwo owego kraju przewiduje, że wspinaczka w górach typu alpejskiego dozwolona jest dla wszystkich, którzy „posiadają odpowiedni sprzęt i wyposażenie”, od kilku lat nie jest potrzebny żaden dokument uprawniający do uprawiania wspinaczki.
Przewodnicy w tym państwie posiadają natomiast uprawnienia „państwowe” wydawane przez odpowiednie urzędy.
Niewielka 4-osobowa grupa szła stosunkowo łatwą trasą, jakieś 0+, ale nie da się ukryć – poza szlakiem. Wszyscy mieli raki i czekany, na wszelki wypadek zabrali też ze sobą linę, chociaż na tej trasie jej użycie nie było właściwie potrzebne.
Przy podejściu pod ścianę spotkali na swej trasie przewodnika B z którym przewodnik A mile sobie pogawędził, zapytał o warunki na trasie itd.
Po wejściu na szczyt ponownie spotkali przewodnika B, który w odróżnieniu od A był tam „służbowo” ze swoimi klientami. Należy zaznaczyć że przewodnik B ma wyższe uprawnienia, które pozwalają mu na prowadzenie również poza szlakami.
Przewodnik B poprosił A o jego legitymację przewodnicką. Nie pytajcie dlaczego A podał B tą legitymację, bo on sam nie wie.
B nie posiada zadnych uprawnień do kontrolowania innych przewodników i wspinaczy, natomiast słynny jest już z tego że kilka razy zabrał legitymację swoim kolegom – przewodnikom. Niemniej A o tym wszystkim nie wiedział i legitymację w dobrej wierze podał.
„A mam Cię – zakrzyknął B” – nie masz uprawnień do prowadzenia w tym miejscu ! I legitymację schował do swojej kieszeni.
A usiłował odzyskać legitymację różnymi drogami, najpierw poprzez wspólnych znajomych, w końcu po trzech tygodniach podał sprawę na policję.
Był środek sezonu wycieczkowego, a A był pozbawiony możliwości zarabiania na prowadzeniu również standardowych „szlakowych” wycieczek szkolnych, no bo nie miał legitymacji. Policja również nie potrafiła jej odzyskać, bo stale nie mogła zastać B w domu ani też w jego biurze. W końcu po 4 miesiącach legitymacja odnalazła się w urzędzie odpowiedzialnym za wydawanie tych legitymacji.
A podał B do sądu oskarżając go o zabór i ukrywanie państwowego dokumentu, obecnie trwa proces.
Od osoby powołanej na świadka w tym procesie, a która była „uczestnikiem” owej niefortunnej wycieczki słyszałam, że oskarżony B przyjął swoją linię obrony atakując A. Oskarżył A, że jest niebezpieczny dla ludzi, wypomniał mu np. to że A 35 lat wcześniej miał w górach nieszczęśliwy wypadek, w czasie którego zginął jego partner wspinaczkowy.
Wypytywano również kolegów A uczestniczących w wycieczce - ile zębów miały ich raki. Jednym słowem B bronił się tym, że zabierając A legitymację chciał zapewnić bezpieczeństwo jego kolegom. Ale w takim razie dlaczego nie zawrócił ich przy podejściu pod ścianę ?
Obecnie trwa proces, nie wiadomo jak się skończy.
Uprzejmie proszę aby forumowicze, które wiedzą o jakie państwo, o jakie góry i o jakie osoby chodzi w tym opowiadanku nie roztrząsały tego, ale proszę o doniesienie się do samego problemu – kto w tym sporze ma rację ?
Pozdrowienia
Basia