Imprezy PTTK
Tysiąc kilometrów na rowerze
wszystkich wiadomości w wątku: 15
data najnowszej wiadomości: 2008-05-30
Temat: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-25 16:43:40
Ponad tysiąc kilometrów przejadą w tym roku na rowerach kaliscy energetycy, wyruszający na trasę V Wiosennego Rajdu Rowerowego „Z prądem Wisły”. Po raz pierwszy towarzyszyć im będą koledzy po fachu z Zespołu Elektrowni w Ostrołęce. Trasa rajdu wiedzie z Wisły do Gdańska.
Piąty rajd rowerowy energetyków to już połowiczny jubileusz, wymagał więc specjalnej oprawy. Dlatego m.in. powstał nowy blog rajdowy na portalu Onet.pl (przedstawiający historię i zdjęcia ze wszystkich dotychczasowych wypraw: http://rajd-rowerowy.blog.onet.pl/), a jednym z celów wyprawy jest propagowanie projektu budowy Wiślanej Trasy Rowerowej.
Wyjątkowy rajd
Tegoroczny rajd rowerowy wiedzie od górskich źródeł Wisły aż do jej ujścia w Gdańsku. Trwać będzie wyjątkowo długo – od 22 do 29 maja (a wraz z podróżą – całe 10 dni). 24 i 25 maja kolarzy czekają najtrudniejsze chwile, dwa etapy na dystansie niespełna 145 kilometrów dziennie, tuż po pokonaniu trudnych górskich dróg. Łącznie energetycy z Kalisza i Ostrołęki przejadą ponad tysiąc kilometrów (rzeka Wisła ma długość 1047 kilometrów).
Najdłuższa z dotychczasowych trasa rajdu i najtrudniejsze odcinki etapowe nie są jedynym problemem, z którym zmierzyć się będą musieli nasi cykliści. Jadąc przez Kraków, Warszawę, Płock i Toruń – niejeden raz o miejsce na jezdni będą musieli walczyć z pędzącymi TIR-ami i niecierpliwymi kierowcami osobówek. Jak podpowiada im doświadczenie, właśnie te odcinki drogi są najtrudniejsze.
Z respektem dla drogi
A jak się czuli w pochmurny, deszczowy dzień – na chwilę przed wyjazdem do Wisły? – Hm, czujemy na pewno ogromną satysfakcję, że po raz kolejny udało się nam zorganizować rajd i że czeka nas piękna wyprawa oraz poważne wyzwanie – mówi Paweł Czarny, organizator rajdów od samego początku ich istnienia, czyli od 2004 roku. – Dalecy jednak jesteśmy od zbyt wielkiej pewności siebie. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie tylko ogólny dystans rajdu, ale i poszczególne odcinki będą ciężkie. Szczególnie ten w górach – 140 kilometrów trudnych podjazdów i ostrych zjazdów na zakrętach. Po raz pierwszy też będziemy jechać tak długo i tak daleko. Czujemy respekt dla czekającej nas drogi. Ale powalczymy – dodaje z uśmiechem.
Wieczorne powitanie
Na miejsce pierwszego noclegu jadące z osobna ekipy kaliska i ostrołęcka dotarły niemal w tym samym momencie (ok. godz. 20.30). Trzeba jednak oddać sprawiedliwość kolegom z Ostrołęki, którzy wyruszyli z domów o godz. 11 – oni bardziej odczuli trudy podróży, spędzając w samochodzie ponad 9 godzin. Kaliszanie jechali cztery godziny krócej.
Co ciekawe: kolarze z obu miast w Wiśle spotkali sie po raz... pierwszy! Wszystkie szczegóły wspólnej wyprawy dogadywane były telefonicznie przez dwie osoby. Cykliści, którzy wspólnie spędzą na trasie półtora tygodnia, dopiero co się poznali i pierwszy raz porozmawiali w pełnym gronie przy późnej obiadokolacji. Ale że wszyscy tryskają energią i nadzieją na pomyślną podróż – rajd zapowiada się naprawdę ciekawie.
Trzy tysiące kilometrów za plecami
Rajdy rowerowe energetyków z Kalisza weszły na stałe do kalendarza amatorskich imprez sportowych. W dotychczasowych czterech wyprawach przejechali już prawie 3 tysiące kilometrów!
Przed trzema laty rajd odbywał się na trasie Kalisz-Karpacz-Kalisz (550 km). Punktem kulminacyjnym wyprawy był wówczas grupowy wjazd na Śnieżkę (1603 m n.p.m.). Dwa lata temu amatorska drużyna kolarzy przebyła 700 km, jadąc „Szlakiem Polskich Latarni Morskich” wzdłuż wybrzeża Bałtyku, od Świnoujścia do Krynicy Morskiej. W roku 2006 „Szlakiem ENERGI” pokonali trasę liczącą 900 km, odwiedzając Toruń, Olsztyn, Elbląg, Gdańsk, Słupsk i Koszalin. W minionym roku „Szlakiem Warmii i Mazur” zmierzyli się z ponad 600-kilometrowym dystansem.
Więcej informacji na temat projektu „Wiślana Trasa Rowerowa”
Kliknij w link: http://rowery.gazeta.pl/rowery/1,79503,4175763.html
Piąty rajd rowerowy energetyków to już połowiczny jubileusz, wymagał więc specjalnej oprawy. Dlatego m.in. powstał nowy blog rajdowy na portalu Onet.pl (przedstawiający historię i zdjęcia ze wszystkich dotychczasowych wypraw: http://rajd-rowerowy.blog.onet.pl/), a jednym z celów wyprawy jest propagowanie projektu budowy Wiślanej Trasy Rowerowej.
Wyjątkowy rajd
Tegoroczny rajd rowerowy wiedzie od górskich źródeł Wisły aż do jej ujścia w Gdańsku. Trwać będzie wyjątkowo długo – od 22 do 29 maja (a wraz z podróżą – całe 10 dni). 24 i 25 maja kolarzy czekają najtrudniejsze chwile, dwa etapy na dystansie niespełna 145 kilometrów dziennie, tuż po pokonaniu trudnych górskich dróg. Łącznie energetycy z Kalisza i Ostrołęki przejadą ponad tysiąc kilometrów (rzeka Wisła ma długość 1047 kilometrów).
Najdłuższa z dotychczasowych trasa rajdu i najtrudniejsze odcinki etapowe nie są jedynym problemem, z którym zmierzyć się będą musieli nasi cykliści. Jadąc przez Kraków, Warszawę, Płock i Toruń – niejeden raz o miejsce na jezdni będą musieli walczyć z pędzącymi TIR-ami i niecierpliwymi kierowcami osobówek. Jak podpowiada im doświadczenie, właśnie te odcinki drogi są najtrudniejsze.
Z respektem dla drogi
A jak się czuli w pochmurny, deszczowy dzień – na chwilę przed wyjazdem do Wisły? – Hm, czujemy na pewno ogromną satysfakcję, że po raz kolejny udało się nam zorganizować rajd i że czeka nas piękna wyprawa oraz poważne wyzwanie – mówi Paweł Czarny, organizator rajdów od samego początku ich istnienia, czyli od 2004 roku. – Dalecy jednak jesteśmy od zbyt wielkiej pewności siebie. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie tylko ogólny dystans rajdu, ale i poszczególne odcinki będą ciężkie. Szczególnie ten w górach – 140 kilometrów trudnych podjazdów i ostrych zjazdów na zakrętach. Po raz pierwszy też będziemy jechać tak długo i tak daleko. Czujemy respekt dla czekającej nas drogi. Ale powalczymy – dodaje z uśmiechem.
Wieczorne powitanie
Na miejsce pierwszego noclegu jadące z osobna ekipy kaliska i ostrołęcka dotarły niemal w tym samym momencie (ok. godz. 20.30). Trzeba jednak oddać sprawiedliwość kolegom z Ostrołęki, którzy wyruszyli z domów o godz. 11 – oni bardziej odczuli trudy podróży, spędzając w samochodzie ponad 9 godzin. Kaliszanie jechali cztery godziny krócej.
Co ciekawe: kolarze z obu miast w Wiśle spotkali sie po raz... pierwszy! Wszystkie szczegóły wspólnej wyprawy dogadywane były telefonicznie przez dwie osoby. Cykliści, którzy wspólnie spędzą na trasie półtora tygodnia, dopiero co się poznali i pierwszy raz porozmawiali w pełnym gronie przy późnej obiadokolacji. Ale że wszyscy tryskają energią i nadzieją na pomyślną podróż – rajd zapowiada się naprawdę ciekawie.
Trzy tysiące kilometrów za plecami
Rajdy rowerowe energetyków z Kalisza weszły na stałe do kalendarza amatorskich imprez sportowych. W dotychczasowych czterech wyprawach przejechali już prawie 3 tysiące kilometrów!
Przed trzema laty rajd odbywał się na trasie Kalisz-Karpacz-Kalisz (550 km). Punktem kulminacyjnym wyprawy był wówczas grupowy wjazd na Śnieżkę (1603 m n.p.m.). Dwa lata temu amatorska drużyna kolarzy przebyła 700 km, jadąc „Szlakiem Polskich Latarni Morskich” wzdłuż wybrzeża Bałtyku, od Świnoujścia do Krynicy Morskiej. W roku 2006 „Szlakiem ENERGI” pokonali trasę liczącą 900 km, odwiedzając Toruń, Olsztyn, Elbląg, Gdańsk, Słupsk i Koszalin. W minionym roku „Szlakiem Warmii i Mazur” zmierzyli się z ponad 600-kilometrowym dystansem.
Więcej informacji na temat projektu „Wiślana Trasa Rowerowa”
Kliknij w link: http://rowery.gazeta.pl/rowery/1,79503,4175763.html
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-25 16:50:26
Relacja z pierwszego dnia podróży
To nie był wymarzony start. Nie dość że pogoda spłatała figla i zgotowała kolarzom mglisto-dżdżyste powitanie, to na dodatek pomyłkowy zakręt już na początku rajdu zmusił ich do kilkukilometrowego pięcia się na rowerach pod górę. W miejsce, z którego wyjeżdżali.
Same urozmaicenia
Po tej przymusowej, acz niechcianej rozgrzewce trasa na szczęście była bardzo urozmaicona. Najpierw pięła się pod górę, później stromo wiodła pod górę, a na koniec po prostu wznosiła się pod górę. Trudno się było nudzić przy tak szybko zmieniających się warunkach jazdy...
Dzisiejsza aura zadbała też o to, by nie rozpraszać uwagi cyklistów skupionych na drodze. Wszak ich zadaniem jest JECHAĆ, a nie się rozglądać. Pewnie z tego względu przez kilka pierwszych godzin mgła nie odpuszczała ani na chwilę, skutecznie zasnuwając wszystko jednolicie szarą zasłoną. W niektórych momentach widoczność ograniczała się do kilku metrów. Strach było jechać nie tylko na rowerze, ale i samochodem, by kogoś nie potrącić.
Procesja w górach
Gdy energetyczny peleton wjechał do jednego z mijanych miast, trafił w sam środek procesji prowadzonej główną drogą przez księży i policjantów. Kolarze przecisnęli się jakoś bokiem, ale samochód obsługi technicznej utkwił na dobre na środku drogi. W końcu, po jakichś 30 minutach przymusowego, postoju udało się ruszyć z miejsca i dogonić rozpędzonych kolarzy.
Z górki z kolei mknęli nawet z szybkością 60 kilometrów na godzinę!
Wreszcie nieco się rozpogodziło, choć słońce, zachmurzone i najwyraźniej dziś w złym humorze, nie wyjrzało zza chmur ani na chwilę. Jednak im niżej schodziła droga, tym szerszy odkrywał się horyzont. Dzięki temu wytrwali rowerzyści wreszcie zobaczyli, a nie tylko poczuli w nogach, że przemierzają jedne z najpiękniejszych polskich gór.
60 kilometrów na godzinę
Kolejnych kilka godzin energetyczni cykliści poświęcili na nadrobienie dystansu – ich zdaniem zbyt wolno pokonywanego na dopiero co zostawionych za plecami wzniesieniach. Wprawdzie droga nadal przez długi czas częściej wznosiła się niż opadała, ale gdy wreszcie dopadli ładny i długi zjazd z górki, ekipa techniczna długo szukała kolegów na drodze – pomknęli 60 km/h i błyskawicznie odskoczyli od wozu na kilkanaście kilometrów.
Potem było już normalnie, czyli żmudnie, ale wytrwale – do celu, którym był podkrakowski hotelik. Fragment zatłoczonej w długi weekend drogi pokonali stosunkowo łatwo dzięki pracom prowadzonym przez budowlańców na sporym jej odcinku. Wolnym od samochodów pasem zmierzali w stronę Wawelu.
Zwieńczeniem dnia była narada poprzedzająca kolejny dzień rajdu. Rajdowcy z Ostrołęki i Kalisza zgodnie stwierdzili, że spodziewali się trudniejszej trasy. I chociaż dostali popalić – nikt nie czuje się zniechęcony przed kolejnym dniem wyprawy.
Zdjęcia z rajdu znajdziecie na stronie bloga "Z prądem Wisły" (adres podany w pierwszym wątku).
To nie był wymarzony start. Nie dość że pogoda spłatała figla i zgotowała kolarzom mglisto-dżdżyste powitanie, to na dodatek pomyłkowy zakręt już na początku rajdu zmusił ich do kilkukilometrowego pięcia się na rowerach pod górę. W miejsce, z którego wyjeżdżali.
Same urozmaicenia
Po tej przymusowej, acz niechcianej rozgrzewce trasa na szczęście była bardzo urozmaicona. Najpierw pięła się pod górę, później stromo wiodła pod górę, a na koniec po prostu wznosiła się pod górę. Trudno się było nudzić przy tak szybko zmieniających się warunkach jazdy...
Dzisiejsza aura zadbała też o to, by nie rozpraszać uwagi cyklistów skupionych na drodze. Wszak ich zadaniem jest JECHAĆ, a nie się rozglądać. Pewnie z tego względu przez kilka pierwszych godzin mgła nie odpuszczała ani na chwilę, skutecznie zasnuwając wszystko jednolicie szarą zasłoną. W niektórych momentach widoczność ograniczała się do kilku metrów. Strach było jechać nie tylko na rowerze, ale i samochodem, by kogoś nie potrącić.
Procesja w górach
Gdy energetyczny peleton wjechał do jednego z mijanych miast, trafił w sam środek procesji prowadzonej główną drogą przez księży i policjantów. Kolarze przecisnęli się jakoś bokiem, ale samochód obsługi technicznej utkwił na dobre na środku drogi. W końcu, po jakichś 30 minutach przymusowego, postoju udało się ruszyć z miejsca i dogonić rozpędzonych kolarzy.
Z górki z kolei mknęli nawet z szybkością 60 kilometrów na godzinę!
Wreszcie nieco się rozpogodziło, choć słońce, zachmurzone i najwyraźniej dziś w złym humorze, nie wyjrzało zza chmur ani na chwilę. Jednak im niżej schodziła droga, tym szerszy odkrywał się horyzont. Dzięki temu wytrwali rowerzyści wreszcie zobaczyli, a nie tylko poczuli w nogach, że przemierzają jedne z najpiękniejszych polskich gór.
60 kilometrów na godzinę
Kolejnych kilka godzin energetyczni cykliści poświęcili na nadrobienie dystansu – ich zdaniem zbyt wolno pokonywanego na dopiero co zostawionych za plecami wzniesieniach. Wprawdzie droga nadal przez długi czas częściej wznosiła się niż opadała, ale gdy wreszcie dopadli ładny i długi zjazd z górki, ekipa techniczna długo szukała kolegów na drodze – pomknęli 60 km/h i błyskawicznie odskoczyli od wozu na kilkanaście kilometrów.
Potem było już normalnie, czyli żmudnie, ale wytrwale – do celu, którym był podkrakowski hotelik. Fragment zatłoczonej w długi weekend drogi pokonali stosunkowo łatwo dzięki pracom prowadzonym przez budowlańców na sporym jej odcinku. Wolnym od samochodów pasem zmierzali w stronę Wawelu.
Zwieńczeniem dnia była narada poprzedzająca kolejny dzień rajdu. Rajdowcy z Ostrołęki i Kalisza zgodnie stwierdzili, że spodziewali się trudniejszej trasy. I chociaż dostali popalić – nikt nie czuje się zniechęcony przed kolejnym dniem wyprawy.
Zdjęcia z rajdu znajdziecie na stronie bloga "Z prądem Wisły" (adres podany w pierwszym wątku).
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-25 16:54:43
Relacja z drugiego dnia podróży
Defilada na krakowskim rynku
Ranek był chłodny. Gdy drobna mżawka przyprószyła ramy rowerów, wydawało się, że nie czeka nas nic dobrego. Jednak już wjeżdżając do Krakowa – z ulgą poczuliśmy, że robi się coraz cieplej. Przedarliśmy się przez poranne korki i po pamiątkowej fotografii przy młodszym bracie wawelskiego smoka (ogniem ział dość niemrawo), ruszyliśmy na krakowską starówkę. Tam oddaliśmy szacunek należny historii jednego z najznamienitszych polskich grodów. Defilada na stalowych rumakach wokół sukiennic dopełniła obrządku i... mogliśmy ruszyć w trasę.
Najgorszy jest ten hałas
Wydawała się, że droga wzdłuż Wisły będzie miłą odmianą po zmaganiach na etapie górskim. Ścieżki rowerowe i szerokie chodniki wydawały się nas witać z szeroko rozłożonymi ramionami i obiecującym uśmiechem. Jednak nic bardziej mylnego. – Najgorszy jest ten hałas na ulicach, chwilami wręcz ogłusza – stwierdził na wylocie z miasta Andrzej Kubiak. Pozornie przyjazne ulice były straszliwie zakorkowane, a prace budowlane ciągnące się od samego centrum utrudniały przejazd nawet rowerom.
Bezowocne poszukiwania
Nie dość tego. Za Krakowem Bogdan Naskręcki zmuszony został do przerwania rajdu. Opona rozcięta na kilka centymetrów i dętka przebita na wylot – to skutek jazdy niewygodnym poboczem. W kilku pobliskich miasteczkach bezowocnie poszukiwaliśmy egzemplarza zastępczego, który umożliwiłby mu dalszą wędrówkę na dwóch kołach. Ale nawet jeśli sklep z akcesoriami rowerowymi był otwarty, rozmiaru 28 nie mogliśmy nigdzie dostać. W rezultacie nową i odpowiednią oponę udało się znaleźć dopiero w Połańcu.
Nudno i nerwowo
Paweł Czarny, organizator rajdu, trafnie i krótko określił charakter przebytej trasy: – To był nudny i nerwowy etap – stwierdził. Nudny, bo chociaż wiódł prostą drogą, nie pozwolił nacieszyć oczu krajobrazem i nie ułatwiał pedałowania. Dość jednolita i ciągnąca się długo zabudowa podmiejska, niewielka ilość wzniesień czy jakichkolwiek urozmaiceń na trasie skutkowała monotonią jazdy. A ta nie sprzyja zmęczonym nogom cyklistów na ponadstukilometrowym odcinku wyprawy.
Kto potrafi jeździć?
Pojawiły się pierwsze kontuzje. Nie brakowało też pierwszych groźnych sytuacji na drodze. Znowu okazało się, że mieć prawo jazdy – nie znaczy umieć jeździć. Każdy z uczestników rajdu jest nie tylko zapalonym rowerzystą, ale i kierowcą większych lub mniejszych samochodów. Znają więc obie strony medalu. Ale jak z uznaniem witali kierowców ciężarówek omijających ich na wszelki wypadek większym łukiem, tak głęboką irytację budzili osobnicy prowadzący auto na kilka centymetrów od nich samych. Pęd TIR-ów szarpał czasem kierownicą i ciałami kolarzy, to jednak było wkalkulowane w jazdę główną drogą. Najgorszy okazał się za to kierowca furgonetki, który wyprzedzając na trzeciego, mrugnął jedynie w ostatniej chwili światłami i... jechał wprost na niewielki peleton energetyków! Chcąc nie chcąc, musieli błyskawicznie zryć oponami piaszczyste pobocze.
Koniec etapu przywitali z ulgą. W przydrożnym motelu zaparkowali rowery i zmęczeni, trochę już obolali, zjedli kolację, a potem bardzo szybko poszli spać. Jednak nie wszyscy mogli zasnąć – ale o tym w relacji z soboty.
Defilada na krakowskim rynku
Ranek był chłodny. Gdy drobna mżawka przyprószyła ramy rowerów, wydawało się, że nie czeka nas nic dobrego. Jednak już wjeżdżając do Krakowa – z ulgą poczuliśmy, że robi się coraz cieplej. Przedarliśmy się przez poranne korki i po pamiątkowej fotografii przy młodszym bracie wawelskiego smoka (ogniem ział dość niemrawo), ruszyliśmy na krakowską starówkę. Tam oddaliśmy szacunek należny historii jednego z najznamienitszych polskich grodów. Defilada na stalowych rumakach wokół sukiennic dopełniła obrządku i... mogliśmy ruszyć w trasę.
Najgorszy jest ten hałas
Wydawała się, że droga wzdłuż Wisły będzie miłą odmianą po zmaganiach na etapie górskim. Ścieżki rowerowe i szerokie chodniki wydawały się nas witać z szeroko rozłożonymi ramionami i obiecującym uśmiechem. Jednak nic bardziej mylnego. – Najgorszy jest ten hałas na ulicach, chwilami wręcz ogłusza – stwierdził na wylocie z miasta Andrzej Kubiak. Pozornie przyjazne ulice były straszliwie zakorkowane, a prace budowlane ciągnące się od samego centrum utrudniały przejazd nawet rowerom.
Bezowocne poszukiwania
Nie dość tego. Za Krakowem Bogdan Naskręcki zmuszony został do przerwania rajdu. Opona rozcięta na kilka centymetrów i dętka przebita na wylot – to skutek jazdy niewygodnym poboczem. W kilku pobliskich miasteczkach bezowocnie poszukiwaliśmy egzemplarza zastępczego, który umożliwiłby mu dalszą wędrówkę na dwóch kołach. Ale nawet jeśli sklep z akcesoriami rowerowymi był otwarty, rozmiaru 28 nie mogliśmy nigdzie dostać. W rezultacie nową i odpowiednią oponę udało się znaleźć dopiero w Połańcu.
Nudno i nerwowo
Paweł Czarny, organizator rajdu, trafnie i krótko określił charakter przebytej trasy: – To był nudny i nerwowy etap – stwierdził. Nudny, bo chociaż wiódł prostą drogą, nie pozwolił nacieszyć oczu krajobrazem i nie ułatwiał pedałowania. Dość jednolita i ciągnąca się długo zabudowa podmiejska, niewielka ilość wzniesień czy jakichkolwiek urozmaiceń na trasie skutkowała monotonią jazdy. A ta nie sprzyja zmęczonym nogom cyklistów na ponadstukilometrowym odcinku wyprawy.
Kto potrafi jeździć?
Pojawiły się pierwsze kontuzje. Nie brakowało też pierwszych groźnych sytuacji na drodze. Znowu okazało się, że mieć prawo jazdy – nie znaczy umieć jeździć. Każdy z uczestników rajdu jest nie tylko zapalonym rowerzystą, ale i kierowcą większych lub mniejszych samochodów. Znają więc obie strony medalu. Ale jak z uznaniem witali kierowców ciężarówek omijających ich na wszelki wypadek większym łukiem, tak głęboką irytację budzili osobnicy prowadzący auto na kilka centymetrów od nich samych. Pęd TIR-ów szarpał czasem kierownicą i ciałami kolarzy, to jednak było wkalkulowane w jazdę główną drogą. Najgorszy okazał się za to kierowca furgonetki, który wyprzedzając na trzeciego, mrugnął jedynie w ostatniej chwili światłami i... jechał wprost na niewielki peleton energetyków! Chcąc nie chcąc, musieli błyskawicznie zryć oponami piaszczyste pobocze.
Koniec etapu przywitali z ulgą. W przydrożnym motelu zaparkowali rowery i zmęczeni, trochę już obolali, zjedli kolację, a potem bardzo szybko poszli spać. Jednak nie wszyscy mogli zasnąć – ale o tym w relacji z soboty.
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-25 16:57:26
Relacja z trzeciego dnia podróży
W sobotnią noc nie wszyscy mogli spać. Niektórzy wręcz zostali wyrwani ze snu wbrew swej woli. A ekipa uszczupliła się o jednego uczestnika rajdu.
Szpitalne perypetie
Co się stało? W zasadzie nic nadzwyczajnego. Rajdowy fotoreporter, któremu dotąd żadna choroba nie przeszkodziła dotąd w uczestnictwie w poprzednich trzech wyprawach, tym razem poległ w walce z sercowym problemem. Bogdan i Krzysztof, wyrwani ze snu jego telefonem do lekarza, szybko podjęli decyzję, by zawieźć go do najbliższego szpitala.
Po serii badań spędził pod kroplówką całą noc i ranek. Wypisany został dopiero po złożeniu solennej obietnicy, że wróci do Kalisza, by dokończyć diagnostykę i wykonać kilka poważniejszych badań. W ten sposób zakończył się udział w wyprawie jednego z jej uczestników. – Skoro brakuje mi zdrowia, nie może mi brakować rozsądku – podsumował żegnając się z żalem z kolegami. Dalej ekipa pojedzie w siedmioosobowym składzie.
Spotkanie z historią
W międzyczasie Bogdanowi udało się znaleźć sklep z akcesoriami rowerowymi. Gdy ekipa – na tym odcinku jeszcze w pełnym składzie – dotarła do Sandomierza, szybko założył nową oponę w miejsce przebitej i wraz z cyklistami z Ostrołęki i Kalisza ruszył na sandomierski zamek, a potem na starówkę.
Położona na Wzgórzu Zamkowym rezydencja renesansowa (wcześniej funkcjonująca jako gród murowany wzniesiony w czasach panowania króla Kazimierza Wielkiego), dziś urzeka pięknem, ale ma też swoją dramatyczną historię. W czasie potopu Szwedzi wysadzili zamek w powietrze, grzebiąc pod gruzami kilkuset jego mieszkańców. Choć trudno w to uwierzyć, od XIX wieku aż do roku 1959 zamek pełnił funkcję więzienia. Później przebudowano go i przystosowano do zwiedzania. Obecnie na zamku mieści się muzeum.
Trudniej, ale łatwiej
Przymusowy powrót do Kalisza fotoreportera zmienił nieco plany energetyków jadących wzdłuż Wisły. Mimo częściowego zorganizowania transportu rajdowego kolegi, ekipa kolarzy musiała na kilka godzin pozbyć się wozu technicznego. A to oznaczało, że do plecaków musieli wziąć zarówno cieplejsze ubrania, jak i więcej wody, którą dotychczas wieźli w samochodzie techniczni uczestnicy rajdu. I z takim, znacznie większym obciążeniem, musieli przejechać prawie 150-kilometrowy etap rajdu. – Mimo to etap był bardzo fajny, pogoda nam sprzyjała – powiedział Ryszard Rucki z Ostrołęki.
Bo droga była za wąska...
I znowu największy problem był z kilkoma kierowcami. Podkreślamy, że kilkoma, bo wiadomo, że tak na drodze, jak na jeziorze, szlaku w górach czy spływie rzeką – zawsze można spotkać kogoś o mniejszej kulturze podróżowania czy wypoczynku.
Mijały nas setki samochodów, niejeden z kierowców witał nas z uśmiechem lub nawet pomachał na pożegnanie, ale zdarzały się również mniej przyjazne historie. TIR wyprzedzający nas z dużą prędkością – spory kawałek dalej jechał przeciwnym pasem, zmuszając nadjeżdżającą z przeciwka kobietę do zjechania samochodem osobowym na pobocze. Nas nieprzyjaźnie potraktowali dwaj kierowcy autobusów. Choć to właśnie te pojazdy blokują nieraz drogę na długich odcinkach, najwyraźniej poczuli się lepiej, znajdując na drodze kogoś słabszego od siebie. Otrąbili nas, minęli niemal zahaczając i bezgłośnie zwyzywali za... jazdę zgodną z przepisami.
Obgryzanie kierownicy
– Zdarzyła się jeszcze jedna zabawna historia. Gdy przejeżdżaliśmy przez most na Wiśle, z naprzeciwka również jechał rowerzysta. Pewnie mieszkaniec pobliskiej miejscowości. Za nim mknęła jakaś osobówka. Gdy okazało się, że jej kierowca nie będzie mógł na moście wyprzedzać, musiał zwolnić. I w tym momencie omal sobie kierownicy ze złości nie obgryzł. Nakrzyczał na nas, nawyzywał, naszarpał się w miejscu, aż w końcu pojechał dalej – relacjonuje Ryszard Rucki.
– Dalej jechaliśmy już spokojnie – dodaje. – Było kilka dłuższych podjazdów, ale przemierzaliśmy je w miarę spokojnie. Deszczu nie było, raz po raz przeświecało słońce, więc na zmianę: zdejmowaliśmy cieplejsze kurtki i zakładaliśmy je ponownie. Dopiero przed samym Kazimierzem Dolnym zrobiło się chłodno, trochę nieprzyjemnie. Tak zajechaliśmy do miasta – wspomina energetyk z Ostrołęki.
Dzień zakończył się kolacją i spacerem po kazimierskiej starówce, słynącej z zabytków sprzed wieków. Zmęczeni jednym z najdłuższych odcinków trasy, kolarze z Kalisza i Ostrołęki po prostu położyli się spać, by zgromadzić niezbędne zapasy energii na kolejny dzień rajdu „Z prądem Wisły”.
W sobotnią noc nie wszyscy mogli spać. Niektórzy wręcz zostali wyrwani ze snu wbrew swej woli. A ekipa uszczupliła się o jednego uczestnika rajdu.
Szpitalne perypetie
Co się stało? W zasadzie nic nadzwyczajnego. Rajdowy fotoreporter, któremu dotąd żadna choroba nie przeszkodziła dotąd w uczestnictwie w poprzednich trzech wyprawach, tym razem poległ w walce z sercowym problemem. Bogdan i Krzysztof, wyrwani ze snu jego telefonem do lekarza, szybko podjęli decyzję, by zawieźć go do najbliższego szpitala.
Po serii badań spędził pod kroplówką całą noc i ranek. Wypisany został dopiero po złożeniu solennej obietnicy, że wróci do Kalisza, by dokończyć diagnostykę i wykonać kilka poważniejszych badań. W ten sposób zakończył się udział w wyprawie jednego z jej uczestników. – Skoro brakuje mi zdrowia, nie może mi brakować rozsądku – podsumował żegnając się z żalem z kolegami. Dalej ekipa pojedzie w siedmioosobowym składzie.
Spotkanie z historią
W międzyczasie Bogdanowi udało się znaleźć sklep z akcesoriami rowerowymi. Gdy ekipa – na tym odcinku jeszcze w pełnym składzie – dotarła do Sandomierza, szybko założył nową oponę w miejsce przebitej i wraz z cyklistami z Ostrołęki i Kalisza ruszył na sandomierski zamek, a potem na starówkę.
Położona na Wzgórzu Zamkowym rezydencja renesansowa (wcześniej funkcjonująca jako gród murowany wzniesiony w czasach panowania króla Kazimierza Wielkiego), dziś urzeka pięknem, ale ma też swoją dramatyczną historię. W czasie potopu Szwedzi wysadzili zamek w powietrze, grzebiąc pod gruzami kilkuset jego mieszkańców. Choć trudno w to uwierzyć, od XIX wieku aż do roku 1959 zamek pełnił funkcję więzienia. Później przebudowano go i przystosowano do zwiedzania. Obecnie na zamku mieści się muzeum.
Trudniej, ale łatwiej
Przymusowy powrót do Kalisza fotoreportera zmienił nieco plany energetyków jadących wzdłuż Wisły. Mimo częściowego zorganizowania transportu rajdowego kolegi, ekipa kolarzy musiała na kilka godzin pozbyć się wozu technicznego. A to oznaczało, że do plecaków musieli wziąć zarówno cieplejsze ubrania, jak i więcej wody, którą dotychczas wieźli w samochodzie techniczni uczestnicy rajdu. I z takim, znacznie większym obciążeniem, musieli przejechać prawie 150-kilometrowy etap rajdu. – Mimo to etap był bardzo fajny, pogoda nam sprzyjała – powiedział Ryszard Rucki z Ostrołęki.
Bo droga była za wąska...
I znowu największy problem był z kilkoma kierowcami. Podkreślamy, że kilkoma, bo wiadomo, że tak na drodze, jak na jeziorze, szlaku w górach czy spływie rzeką – zawsze można spotkać kogoś o mniejszej kulturze podróżowania czy wypoczynku.
Mijały nas setki samochodów, niejeden z kierowców witał nas z uśmiechem lub nawet pomachał na pożegnanie, ale zdarzały się również mniej przyjazne historie. TIR wyprzedzający nas z dużą prędkością – spory kawałek dalej jechał przeciwnym pasem, zmuszając nadjeżdżającą z przeciwka kobietę do zjechania samochodem osobowym na pobocze. Nas nieprzyjaźnie potraktowali dwaj kierowcy autobusów. Choć to właśnie te pojazdy blokują nieraz drogę na długich odcinkach, najwyraźniej poczuli się lepiej, znajdując na drodze kogoś słabszego od siebie. Otrąbili nas, minęli niemal zahaczając i bezgłośnie zwyzywali za... jazdę zgodną z przepisami.
Obgryzanie kierownicy
– Zdarzyła się jeszcze jedna zabawna historia. Gdy przejeżdżaliśmy przez most na Wiśle, z naprzeciwka również jechał rowerzysta. Pewnie mieszkaniec pobliskiej miejscowości. Za nim mknęła jakaś osobówka. Gdy okazało się, że jej kierowca nie będzie mógł na moście wyprzedzać, musiał zwolnić. I w tym momencie omal sobie kierownicy ze złości nie obgryzł. Nakrzyczał na nas, nawyzywał, naszarpał się w miejscu, aż w końcu pojechał dalej – relacjonuje Ryszard Rucki.
– Dalej jechaliśmy już spokojnie – dodaje. – Było kilka dłuższych podjazdów, ale przemierzaliśmy je w miarę spokojnie. Deszczu nie było, raz po raz przeświecało słońce, więc na zmianę: zdejmowaliśmy cieplejsze kurtki i zakładaliśmy je ponownie. Dopiero przed samym Kazimierzem Dolnym zrobiło się chłodno, trochę nieprzyjemnie. Tak zajechaliśmy do miasta – wspomina energetyk z Ostrołęki.
Dzień zakończył się kolacją i spacerem po kazimierskiej starówce, słynącej z zabytków sprzed wieków. Zmęczeni jednym z najdłuższych odcinków trasy, kolarze z Kalisza i Ostrołęki po prostu położyli się spać, by zgromadzić niezbędne zapasy energii na kolejny dzień rajdu „Z prądem Wisły”.
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-26 08:56:52
Relacja z czwartego dnia podróży
– Dziś na drodze mżawka. Raz cieplej, raz chłodniej, ale solidniejszy deszcz nie pada. Jest niedziela, jedziemy lokalną drogą, więc nie musimy się zmagać z dużym ruchem, nie mijają nas pędzące TIR-y i autobusy – relacjonował rano Ryszard Rucki z Ostrołęki. Ale już wkrótce kolarze przekonali się, że to nie zmęczenie, lecz właśnie pogoda będzie dziś ich najtrudniejszym przeciwnikiem.
Deszczowe pożegnanie z Kazimierzem
Pokonujemy drugi 150-kilometrowy odcinek rajdu, to już czwarty dzień wyprawy. Kontuzje doskwierają, szczególnie ból w kolanach, na które skarży się spora część kolarzy. Kierowcy kręgosłup też daje się we znaki – w końcu od czterech dni prawie nie wysiada zza kółka. Wieczorem zajedziemy do Warszawy. Jutro przeprawa przez miasto... Potem powinno być łatwiej, trasę z Płocka do Torunia część z nas pokonywała już dwa lata temu.
– W drogę wybraliśmy się zgodnie z czasem. Zrobiliśmy jeszcze pamiątkowe zdjęcie przy studni w przepięknym Kazimierzu i wyjechaliśmy – powiedział Paweł Czarny. Ale dobry nastrój prysł, gdy kolarzy dopadł deszcz, który trzymał się ich aż do Puław.
Powroty z długiego weekendu
Za Puławami zrobiło się cieplej, jednak już ok. 30 kilometrów dalej podmuchiwać zaczął zimny wiatr. Z czasem stawał się coraz silniejszy. I choć droga była płaska, z powodu wiatru stawała się coraz trudniejsza. Zmoczeni wcześniej deszczem, teraz wystawieni na silne i mroźne podmuchy wiatru, kolarze z Kalisza i Ostrołęki z coraz większym trudem trzymali kierownice. A przyszedł moment, gdy trzeba je było trzymać naprawdę mocno.
– Zaczęły się popołudniowe powroty mieszkańców Warszawy z długiego weekendu i poranny spokój na drodze zamienił się w naprawdę ciężką jazdę – stwierdził wieczorem Paweł Czarny. – Musieliśmy być bardzo skupieni na tym, co robimy, kierownice mocno trzeba było trzymać w garści, żeby się wyłożyć. Samochody gnały jeden za drugim, każdemu bardzo się spieszyło, więc przypadkowa wywrotka na drodze mogłaby się skończyć tragicznie. To były dwie godziny wyjątkowej harówki – dodał.
Pod wiatr po betonie
Zimny wiatr najbardziej dokuczliwy był na otwartej przestrzeni. Ustawał dopiero po wjechaniu między drzewa, na leśne odcinki rajdu. Tempo jazdy było słabsze niż w ostatnich dniach, peleton jechał cały czas zwartą grupą.
– Odcinek był dosyć trudny ze względu na warunki pogodowe. Właściwie cała droga pod wiatr. Później na jezdni pojawiły się płyty betonowe zamiast asfaltu. Jechało się po nich fatalnie. Dopiero ostatnie trzy godziny nie padało, trochę się nawet ociepliło. Odcinek bez górek, pozornie prosty, ale wcale łatwy nie był. I choć trasa biegła wzdłuż Wisły, czasem nie chciało się spoglądać na piękne krajobrazy – opowiada Bogdan Naskręcki z Kalisza.
Teraz kolarze dopiero co skończyli układać trasę jutrzejszego przejazdu przez Warszawę i szykują się do snu. Po konsultacjach z przyjaciółmi ze stolicy zamierzają jechać ścieżkami rowerowymi nad Wisłą. A dalej... dalej się zobaczy.
– Dziś na drodze mżawka. Raz cieplej, raz chłodniej, ale solidniejszy deszcz nie pada. Jest niedziela, jedziemy lokalną drogą, więc nie musimy się zmagać z dużym ruchem, nie mijają nas pędzące TIR-y i autobusy – relacjonował rano Ryszard Rucki z Ostrołęki. Ale już wkrótce kolarze przekonali się, że to nie zmęczenie, lecz właśnie pogoda będzie dziś ich najtrudniejszym przeciwnikiem.
Deszczowe pożegnanie z Kazimierzem
Pokonujemy drugi 150-kilometrowy odcinek rajdu, to już czwarty dzień wyprawy. Kontuzje doskwierają, szczególnie ból w kolanach, na które skarży się spora część kolarzy. Kierowcy kręgosłup też daje się we znaki – w końcu od czterech dni prawie nie wysiada zza kółka. Wieczorem zajedziemy do Warszawy. Jutro przeprawa przez miasto... Potem powinno być łatwiej, trasę z Płocka do Torunia część z nas pokonywała już dwa lata temu.
– W drogę wybraliśmy się zgodnie z czasem. Zrobiliśmy jeszcze pamiątkowe zdjęcie przy studni w przepięknym Kazimierzu i wyjechaliśmy – powiedział Paweł Czarny. Ale dobry nastrój prysł, gdy kolarzy dopadł deszcz, który trzymał się ich aż do Puław.
Powroty z długiego weekendu
Za Puławami zrobiło się cieplej, jednak już ok. 30 kilometrów dalej podmuchiwać zaczął zimny wiatr. Z czasem stawał się coraz silniejszy. I choć droga była płaska, z powodu wiatru stawała się coraz trudniejsza. Zmoczeni wcześniej deszczem, teraz wystawieni na silne i mroźne podmuchy wiatru, kolarze z Kalisza i Ostrołęki z coraz większym trudem trzymali kierownice. A przyszedł moment, gdy trzeba je było trzymać naprawdę mocno.
– Zaczęły się popołudniowe powroty mieszkańców Warszawy z długiego weekendu i poranny spokój na drodze zamienił się w naprawdę ciężką jazdę – stwierdził wieczorem Paweł Czarny. – Musieliśmy być bardzo skupieni na tym, co robimy, kierownice mocno trzeba było trzymać w garści, żeby się wyłożyć. Samochody gnały jeden za drugim, każdemu bardzo się spieszyło, więc przypadkowa wywrotka na drodze mogłaby się skończyć tragicznie. To były dwie godziny wyjątkowej harówki – dodał.
Pod wiatr po betonie
Zimny wiatr najbardziej dokuczliwy był na otwartej przestrzeni. Ustawał dopiero po wjechaniu między drzewa, na leśne odcinki rajdu. Tempo jazdy było słabsze niż w ostatnich dniach, peleton jechał cały czas zwartą grupą.
– Odcinek był dosyć trudny ze względu na warunki pogodowe. Właściwie cała droga pod wiatr. Później na jezdni pojawiły się płyty betonowe zamiast asfaltu. Jechało się po nich fatalnie. Dopiero ostatnie trzy godziny nie padało, trochę się nawet ociepliło. Odcinek bez górek, pozornie prosty, ale wcale łatwy nie był. I choć trasa biegła wzdłuż Wisły, czasem nie chciało się spoglądać na piękne krajobrazy – opowiada Bogdan Naskręcki z Kalisza.
Teraz kolarze dopiero co skończyli układać trasę jutrzejszego przejazdu przez Warszawę i szykują się do snu. Po konsultacjach z przyjaciółmi ze stolicy zamierzają jechać ścieżkami rowerowymi nad Wisłą. A dalej... dalej się zobaczy.
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: JanMaciej...
Data: 2008-05-26 13:12:25
Więcej informacji na temat projektu „Wiślana Trasa Rowerowa”
Kliknij w link: http://rowery.gazeta.pl/rowery/1,79503,4175763.html
"Wiślana Trasa Rowerowa" będzie narodowym produktem turystycznym, wyróżniającym się na rynku europejskim konkurencyjnymi rozwiązaniami w zakresie tworzenia szlaków rowerowych i budowania oryginalnej filozofii funkcjonowania.Kliknij w link: http://rowery.gazeta.pl/rowery/1,79503,4175763.html
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-27 13:59:21
No jest zadęcie... Jak to zawsze, gdy mówi się o planach...
Z drugiej strony decydenci z reguły potrzebują tego napuszonego tonu, żeby w ogóle do czegokolwiek przyłożyć rękę.
Niechby cokolwiek powstało - to będzie najlepszy efekt tych - czasem szumnych - wypowiedzi. A o resztę może sami zadbamy...
Z drugiej strony decydenci z reguły potrzebują tego napuszonego tonu, żeby w ogóle do czegokolwiek przyłożyć rękę.
Niechby cokolwiek powstało - to będzie najlepszy efekt tych - czasem szumnych - wypowiedzi. A o resztę może sami zadbamy...
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: JanMaciej...
Data: 2008-05-27 21:46:40
A o resztę może sami zadbamy...
Przedsięwzięcie jest ambitne - serdecznie życzę powodzenia.Ciekaw jestem jak będzie poprowadzona jak będzie poprowadzona Wiślana Trasa Rowerowa na odcinku Płock - Włocłąwek - Toruń.
Przede wszystkim to interesujące dla mnie jest jakim wariantem przejedziecie ten odcinek trasy.
Znam te okolice co-nieco
Dobrej jazdy!
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-28 09:54:12
Relacja z piątego dnia podróży
Obudzili się rano w bardzo dobrych nastrojach – wreszcie zaświeciło słońce! Było ciepło, przyjemnie, więc wyjechali nieco wcześniej na trasę. Przez Warszawę przedzierali się jednak z trudem. Dopiero gdy udało im się dotrzeć do ścieżek rowerowych – błyskawicznie pokonali nimi całą szerokość miasta. Większa część trasy wiodła bezpośrednio nad Wisłą.
Telefon do mamy
Przystanęli pod pomnikiem Warszawskiej Syrenki i po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia – zgodnie wyciągnęli telefony komórkowe, by zadzwonić do swoich mam. W końcu tego dnia było ważne święto – Dzień Matki.
Około południa mieli już za sobą kilkadziesiąt kilometrów na wylotówce z Warszawy. Ruch panował tam bardzo duży. Musieli być bardzo skupieni na ostrożnej jeździe. Utrzymywali jednak równe tempo – 25 km na godzinę.
Tu, gdzie powinienem być...
– Jestem pod ogromnym wrażeniem atmosfery panującej między chłopakami. Dotychczas zawsze jeździłem w pojedynkę – wspomina Leszek Zagroba z Ostrołęki, który na rowerze przemierzał już m.in. Grecję i Włochy. – Po raz pierwszy uczestniczę w drużynowym rajdzie z prawdziwego zdarzenia. Gdy ktoś jedzie wolniej i nie może podgonić, grupa zgodnie zwalnia i dostosowuje wspólne tempo do możliwości wszystkich uczestników rajdu. Chłopaki są dograni jakby znali się od lat, a nie od kilku dni. Fantastycznie się jedzie w takim zespole. Czuję, że właśnie teraz jestem tu, gdzie powinienem być i robię to, co właśnie powinienem robić. Czy można chcieć czegoś więcej? – mówił ze szczerym zapałem i satysfakcją.
Relaksacyjny spacer
– Jechało się nam swobodnie, lekko, bo dobrze się już rozjeździliśmy. Pogoda też nam sprzyjała – stwierdził Leszek. – Do Płocka zmierzaliśmy bocznymi drogami, rzeczywiście jechało się świetnie – dodał Paweł Czarny. – Dopiero końcówka trasy była bardziej ruchliwa. Ale podkręciliśmy tempo i poganialiśmy ostro sporo kilometrów. Kręciło się spokojnie, niemal relaksacyjnie, choć w miarę szybko – dopowiada.
„Teraz raczki jesteśmy”
Tym razem prawie całą trasę pokonali w słońcu! Spragnieni jego blasku – po kilkudniowej jeździe pod zachmurzonym niebem rozebrali się do koszulek z krótkim rękawem. Niektórzy zapomnieli jednak o stosownej ochronie przed słońcem. No i spalili się na czerwono. – Na te białe nóżki nam padło i teraz raczki jesteśmy – stwierdził Paweł.
Na noc zjechali do hoteliku, w którym nocowali już przed dwoma laty. Tym razem jednak byli zbyt zmęczeni kilkoma etapami rajdu, by wyjść na spacer i obejrzeć starówkę. Zostali na kwaterze, wcześnie poszli spać, dzięki czemu następnego dnia wstali rześcy i wypoczęci. I w takich doskonałych nastrojach pojechali na poprzedzające wyjazd spotkanie z płockimi energetykami.
Obudzili się rano w bardzo dobrych nastrojach – wreszcie zaświeciło słońce! Było ciepło, przyjemnie, więc wyjechali nieco wcześniej na trasę. Przez Warszawę przedzierali się jednak z trudem. Dopiero gdy udało im się dotrzeć do ścieżek rowerowych – błyskawicznie pokonali nimi całą szerokość miasta. Większa część trasy wiodła bezpośrednio nad Wisłą.
Telefon do mamy
Przystanęli pod pomnikiem Warszawskiej Syrenki i po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia – zgodnie wyciągnęli telefony komórkowe, by zadzwonić do swoich mam. W końcu tego dnia było ważne święto – Dzień Matki.
Około południa mieli już za sobą kilkadziesiąt kilometrów na wylotówce z Warszawy. Ruch panował tam bardzo duży. Musieli być bardzo skupieni na ostrożnej jeździe. Utrzymywali jednak równe tempo – 25 km na godzinę.
Tu, gdzie powinienem być...
– Jestem pod ogromnym wrażeniem atmosfery panującej między chłopakami. Dotychczas zawsze jeździłem w pojedynkę – wspomina Leszek Zagroba z Ostrołęki, który na rowerze przemierzał już m.in. Grecję i Włochy. – Po raz pierwszy uczestniczę w drużynowym rajdzie z prawdziwego zdarzenia. Gdy ktoś jedzie wolniej i nie może podgonić, grupa zgodnie zwalnia i dostosowuje wspólne tempo do możliwości wszystkich uczestników rajdu. Chłopaki są dograni jakby znali się od lat, a nie od kilku dni. Fantastycznie się jedzie w takim zespole. Czuję, że właśnie teraz jestem tu, gdzie powinienem być i robię to, co właśnie powinienem robić. Czy można chcieć czegoś więcej? – mówił ze szczerym zapałem i satysfakcją.
Relaksacyjny spacer
– Jechało się nam swobodnie, lekko, bo dobrze się już rozjeździliśmy. Pogoda też nam sprzyjała – stwierdził Leszek. – Do Płocka zmierzaliśmy bocznymi drogami, rzeczywiście jechało się świetnie – dodał Paweł Czarny. – Dopiero końcówka trasy była bardziej ruchliwa. Ale podkręciliśmy tempo i poganialiśmy ostro sporo kilometrów. Kręciło się spokojnie, niemal relaksacyjnie, choć w miarę szybko – dopowiada.
„Teraz raczki jesteśmy”
Tym razem prawie całą trasę pokonali w słońcu! Spragnieni jego blasku – po kilkudniowej jeździe pod zachmurzonym niebem rozebrali się do koszulek z krótkim rękawem. Niektórzy zapomnieli jednak o stosownej ochronie przed słońcem. No i spalili się na czerwono. – Na te białe nóżki nam padło i teraz raczki jesteśmy – stwierdził Paweł.
Na noc zjechali do hoteliku, w którym nocowali już przed dwoma laty. Tym razem jednak byli zbyt zmęczeni kilkoma etapami rajdu, by wyjść na spacer i obejrzeć starówkę. Zostali na kwaterze, wcześnie poszli spać, dzięki czemu następnego dnia wstali rześcy i wypoczęci. I w takich doskonałych nastrojach pojechali na poprzedzające wyjazd spotkanie z płockimi energetykami.
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: JanMaciej...
Data: 2008-05-28 17:44:53
Kolego - poproszę o mozliwie dokładny opis
http://forum-pttk.pl/index.php?co=wiadomosc&id=33787
Dlaczego nie jedziecie prawym brzegiem Wisły ?Jadąc przez Kraków, Warszawę, Płock i Toruń – niejeden raz o miejsce na jezdni będą musieli walczyć z pędzącymi TIR-ami i niecierpliwymi kierowcami osobówek. Jak podpowiada im doświadczenie, właśnie te odcinki drogi są najtrudniejsze.
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-29 09:02:39
Hej!
Nie gniewaj się, że nie odpowiadam na pytania o trasę. Niestety, jestem tym członkiem ekipy, który ze względu na "pompkę" musiał wrócić z rajdu i teraz próbuję godzić pracę z bieganiem po szpitalach.
Mam prośbę - gdy chłopaki wrócą z rajdu, poproszę, żeby napisali coś więcej o wyborze trasy. Pierwsza jej wersja trochę się różni od tej, którą jadą. Ale że kontaktujemy się tylko telefonicznie w sprawie codziennych relacji, nie mam za bardzo możliwości o wszystko zapytać.
Pozdrawiam!
Nie gniewaj się, że nie odpowiadam na pytania o trasę. Niestety, jestem tym członkiem ekipy, który ze względu na "pompkę" musiał wrócić z rajdu i teraz próbuję godzić pracę z bieganiem po szpitalach.
Mam prośbę - gdy chłopaki wrócą z rajdu, poproszę, żeby napisali coś więcej o wyborze trasy. Pierwsza jej wersja trochę się różni od tej, którą jadą. Ale że kontaktujemy się tylko telefonicznie w sprawie codziennych relacji, nie mam za bardzo możliwości o wszystko zapytać.
Pozdrawiam!
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-29 09:11:37
Salto mortale – VI dzień rajdu
Etap z Płocka do Torunia mignął niespodziewanie szybko. Po miłym spotkaniu z płockimi energetykami wyjechali na trasę. Po drodze zdarzył się wypadek – na szczęście bez poważniejszych konsekwencji.
Miłe spotkanie w Płocku
– Dzisiaj wyspani, zwarci i gotowi do drogi, przed wyjazdem spotkaliśmy się z koleżankami i kolegami z ENERGI w Płocku – mówi Paweł Czarny. – Zostaliśmy zaproszeni na bardzo miłe spotkanie, wspaniale nam się rozmawiało. Atmosfera była świetna, więc trochę niechętnie wyjeżdżaliśmy dalej – przyznaje z uśmiechem. Kolarze usłyszeli również zapowiedź, że może w przyszłym roku na rajd pojedzie większa ekipa. Kto wie – tegoroczny rajd z kolegami z Ostrołęki ustalony został jedynie przez telefon. Może więc w przyszłym roku znacznie większa grupa kolarzy z całej ENERGI wyruszy na trasę?
„Salto cyklisto”
– Jedziemy dziś ostro. Depnęliśmy na pedał i gnamy ze średnią prędkością 28 km na godzinę. Droga jest dobra, ciepło, słoneczko to przyświeca, to chowa się za chmurkami – relacjonuje dalej Paweł Czarny. – We Włocławku spotkała nas przygoda – Sławek, kolega z Ostrołęki, przewrócił się na torach. Ale zachował się tak profesjonalnie, że zupełnie nic nie stało się ani jemu, ani rowerowi – jak kot wypiął się z zatrzasków, wywinął kozła... i już stał na nogach! Bogdan natychmiast doskoczył do niego z apteczką i mimo protestów szybko zdezynfekował wszystkie zadrapania.
– Jechaliśmy szybko, jeden za drugim – wspomina Sławomir Rzosiński z Ostrołęki. – Gnaliśmy po bruku, wszędzie była kostka, na dodatek pojawiły się szyny. I właśnie w tym momencie kierowca jadącego przed nami samochodu zmusił nas do hamowania. Kółko uciekło mi w bok, zostało tylko rączki wyciągnąć przed siebie, fiknąć i mieć na dzieję, że za mną nic nie jedzie – dodaje.
Chłodno, ale wesoło
Dalej kolarze przebijali się przez Włocławek. Na drodze panował duży ruch, ale że jechali bokami – większych problemów nie było. Niedługo, jeszcze przed metą etapu w Toruniu, odwiedzili Ciechocinek, by tam wykonać pamiątkową fotografię pod tężniami. – Z Włocławka też dobrze się jechało, fragment drogi pokonaliśmy ścieżka rowerową, która może nie była w najlepszym stanie, ale na pewno stanowi duże ułatwienie dla cyklistów – mówi Paweł.
– Pod koniec pojawił się chłodny, przeszywający wiatr. Ale gdy wjechaliśmy do Torunia, już było spokojnie, stanęliśmy nawet na moście – opowiada Sławek. Zresztą nawet uciążliwa pogoda nie może nam przeszkodzić. Rajd odbywa się w wesołej atmosferze, pracujemy zespołowo. Może trochę mi żal, że jedziemy stosunkowo wolno, tempo mogłoby być szybsze, ale i tak jest bajka. Szkoda tylko, że rajd zbliża się do końca… – dodaje z żalem.
Etap z Płocka do Torunia mignął niespodziewanie szybko. Po miłym spotkaniu z płockimi energetykami wyjechali na trasę. Po drodze zdarzył się wypadek – na szczęście bez poważniejszych konsekwencji.
Miłe spotkanie w Płocku
– Dzisiaj wyspani, zwarci i gotowi do drogi, przed wyjazdem spotkaliśmy się z koleżankami i kolegami z ENERGI w Płocku – mówi Paweł Czarny. – Zostaliśmy zaproszeni na bardzo miłe spotkanie, wspaniale nam się rozmawiało. Atmosfera była świetna, więc trochę niechętnie wyjeżdżaliśmy dalej – przyznaje z uśmiechem. Kolarze usłyszeli również zapowiedź, że może w przyszłym roku na rajd pojedzie większa ekipa. Kto wie – tegoroczny rajd z kolegami z Ostrołęki ustalony został jedynie przez telefon. Może więc w przyszłym roku znacznie większa grupa kolarzy z całej ENERGI wyruszy na trasę?
„Salto cyklisto”
– Jedziemy dziś ostro. Depnęliśmy na pedał i gnamy ze średnią prędkością 28 km na godzinę. Droga jest dobra, ciepło, słoneczko to przyświeca, to chowa się za chmurkami – relacjonuje dalej Paweł Czarny. – We Włocławku spotkała nas przygoda – Sławek, kolega z Ostrołęki, przewrócił się na torach. Ale zachował się tak profesjonalnie, że zupełnie nic nie stało się ani jemu, ani rowerowi – jak kot wypiął się z zatrzasków, wywinął kozła... i już stał na nogach! Bogdan natychmiast doskoczył do niego z apteczką i mimo protestów szybko zdezynfekował wszystkie zadrapania.
– Jechaliśmy szybko, jeden za drugim – wspomina Sławomir Rzosiński z Ostrołęki. – Gnaliśmy po bruku, wszędzie była kostka, na dodatek pojawiły się szyny. I właśnie w tym momencie kierowca jadącego przed nami samochodu zmusił nas do hamowania. Kółko uciekło mi w bok, zostało tylko rączki wyciągnąć przed siebie, fiknąć i mieć na dzieję, że za mną nic nie jedzie – dodaje.
Chłodno, ale wesoło
Dalej kolarze przebijali się przez Włocławek. Na drodze panował duży ruch, ale że jechali bokami – większych problemów nie było. Niedługo, jeszcze przed metą etapu w Toruniu, odwiedzili Ciechocinek, by tam wykonać pamiątkową fotografię pod tężniami. – Z Włocławka też dobrze się jechało, fragment drogi pokonaliśmy ścieżka rowerową, która może nie była w najlepszym stanie, ale na pewno stanowi duże ułatwienie dla cyklistów – mówi Paweł.
– Pod koniec pojawił się chłodny, przeszywający wiatr. Ale gdy wjechaliśmy do Torunia, już było spokojnie, stanęliśmy nawet na moście – opowiada Sławek. Zresztą nawet uciążliwa pogoda nie może nam przeszkodzić. Rajd odbywa się w wesołej atmosferze, pracujemy zespołowo. Może trochę mi żal, że jedziemy stosunkowo wolno, tempo mogłoby być szybsze, ale i tak jest bajka. Szkoda tylko, że rajd zbliża się do końca… – dodaje z żalem.
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-29 10:48:07
Amstaff – VII dzień rajdu
– Być w Toruniu i nie widzieć starówki to jak pojechać do Rzymu i nie zobaczyć Papieża – mówił wczoraj Paweł Czarny przed wyjazdem z bazy noclegowej do centrum miasta. Zanim jednak kolarze zatrzęśli się na toruńskim bruku, musieli biec z pomocą kobiecie zaatakowanej przez rozwścieczonego psa.
Na starówkę
– Nastroje mamy dobre, plan jazdy ustalony, po wizycie w centrum Torunia przekraczamy Wisłę i ciągniemy do przodu. Trasa jest stosunkowo krótka, więc pojedziemy bez większych ciśnień. Na niebie ani jednej chmurki, ale w twarz wieje chłodny i silny wiatr. Według prognozy pogody będziemy go mieć cały czas w twarz podczas jazdy – relacjonował przed wyjazdem organizator rajdu, Paweł Czarny.
Ostrołęccy i kaliscy cykliści zamierzali jednak przed opuszczeniem miasta wykonać pamiątkowe zdjęcia, kupić pierniki, którymi obładują wóz techniczny oraz wysłać widokówki do rodzin i znajomych. Wyruszyli więc w drogę, nie przewidując, co ich na niej spotka.
Rozwścieczony amstaff
Wyjazd z Torunia wcale nie był tak spokojny, jak tego oczekiwali. Jadąc toruńską ulicą, energetycy usłyszeli nagle zajadłe szczekanie dużego psa i krzyk kobiety. Na jej małego pieska rzucił się amstaff prowadzony bez smyczy i kagańca przez chłopaka z pobliskiego osiedla. Po chwili rozwścieczone zwierzę skoczyło również na starszą panią, która pod ciężarem zwierzęcia przewróciła się, uderzając głową o stojącą tuż obok ciężarówkę.
– Usłyszeliśmy krzyk, zobaczyliśmy, co się dzieje i natychmiast rzuciliśmy się wszyscy z pomocą, żeby odstraszać tego jazgoczącego potwora! – mówili później kolarze z Kalisza i Ostrołęki. W końcu właściciel złapał psa i zaczął z nim uciekać. Kilku chłopaków ruszyło za nim, telefonując na alarmowy numer 112 i na 997. Jednak ani jednego, ani drugiego nikt nie odbierał, kiedy więc chłopak wbiegł z psem w osiedlowe krzaki – postanowili przerwać pościg. W końcu w każdej chwili mogli zostać poszczuci agresywną bestią. Pozostała część ekipy pomogła kobiecie wstać, a gdy nie zgodziła się na wezwanie karetki pogotowia – po chwili pojechali dalej.
Piernik i… w drogę!
Na starówce zrobili pamiątkowe zdjęcia, kupili pierniki i wyruszyli drogą na Gniew. Po drodze nastąpiła niespotykana zamiana – na rower wsiadł Krzysztof Kasprzak, który dotąd prowadził samochód. – Kilka dni za kierownicą wymęczyło mnie, byłem obolały. Dogadaliśmy się więc z Bogusiem Naskręckim, żeby to on dzisiaj prowadził samochód, a ja się trochę rozruszam – powiedział Krzysztof.
– Jazda była ciekawa, wiał wiatr, ale jechało się bardzo dobrze, szczególnie końcówka etapu wydawała się wyjątkowo lekka i łatwa do przebycia – mówił Andrzej Kubiak z Kalisza. – Wszyscy jesteśmy już tak rozkręceni, że swobodnie moglibyśmy jechać dużo dalej. Nieuchronnie zbliża się koniec rajdu, stąd pewnie uczucie, że chcielibyśmy jeszcze się nacieszyć drogą, posmakować pędu powietrza… Może za kilka dni przyszłoby dopiero większe zmęczenie i nasycilibyśmy się wyprawą – dodał.
– Na początku były rwania w mięśniach, zakwasy. Teraz wszystko się rozeszło. Na dodatek panuje świetna atmosfera, dobraliśmy naprawdę dobry skład na tego typu wyjazd. – podkreślił Andrzej na zakończenie.
Wieczorem kolarze dotarli na nocleg, z którego w czwartek rano wyruszą do Gdańska. To już finisz.
– Być w Toruniu i nie widzieć starówki to jak pojechać do Rzymu i nie zobaczyć Papieża – mówił wczoraj Paweł Czarny przed wyjazdem z bazy noclegowej do centrum miasta. Zanim jednak kolarze zatrzęśli się na toruńskim bruku, musieli biec z pomocą kobiecie zaatakowanej przez rozwścieczonego psa.
Na starówkę
– Nastroje mamy dobre, plan jazdy ustalony, po wizycie w centrum Torunia przekraczamy Wisłę i ciągniemy do przodu. Trasa jest stosunkowo krótka, więc pojedziemy bez większych ciśnień. Na niebie ani jednej chmurki, ale w twarz wieje chłodny i silny wiatr. Według prognozy pogody będziemy go mieć cały czas w twarz podczas jazdy – relacjonował przed wyjazdem organizator rajdu, Paweł Czarny.
Ostrołęccy i kaliscy cykliści zamierzali jednak przed opuszczeniem miasta wykonać pamiątkowe zdjęcia, kupić pierniki, którymi obładują wóz techniczny oraz wysłać widokówki do rodzin i znajomych. Wyruszyli więc w drogę, nie przewidując, co ich na niej spotka.
Rozwścieczony amstaff
Wyjazd z Torunia wcale nie był tak spokojny, jak tego oczekiwali. Jadąc toruńską ulicą, energetycy usłyszeli nagle zajadłe szczekanie dużego psa i krzyk kobiety. Na jej małego pieska rzucił się amstaff prowadzony bez smyczy i kagańca przez chłopaka z pobliskiego osiedla. Po chwili rozwścieczone zwierzę skoczyło również na starszą panią, która pod ciężarem zwierzęcia przewróciła się, uderzając głową o stojącą tuż obok ciężarówkę.
– Usłyszeliśmy krzyk, zobaczyliśmy, co się dzieje i natychmiast rzuciliśmy się wszyscy z pomocą, żeby odstraszać tego jazgoczącego potwora! – mówili później kolarze z Kalisza i Ostrołęki. W końcu właściciel złapał psa i zaczął z nim uciekać. Kilku chłopaków ruszyło za nim, telefonując na alarmowy numer 112 i na 997. Jednak ani jednego, ani drugiego nikt nie odbierał, kiedy więc chłopak wbiegł z psem w osiedlowe krzaki – postanowili przerwać pościg. W końcu w każdej chwili mogli zostać poszczuci agresywną bestią. Pozostała część ekipy pomogła kobiecie wstać, a gdy nie zgodziła się na wezwanie karetki pogotowia – po chwili pojechali dalej.
Piernik i… w drogę!
Na starówce zrobili pamiątkowe zdjęcia, kupili pierniki i wyruszyli drogą na Gniew. Po drodze nastąpiła niespotykana zamiana – na rower wsiadł Krzysztof Kasprzak, który dotąd prowadził samochód. – Kilka dni za kierownicą wymęczyło mnie, byłem obolały. Dogadaliśmy się więc z Bogusiem Naskręckim, żeby to on dzisiaj prowadził samochód, a ja się trochę rozruszam – powiedział Krzysztof.
– Jazda była ciekawa, wiał wiatr, ale jechało się bardzo dobrze, szczególnie końcówka etapu wydawała się wyjątkowo lekka i łatwa do przebycia – mówił Andrzej Kubiak z Kalisza. – Wszyscy jesteśmy już tak rozkręceni, że swobodnie moglibyśmy jechać dużo dalej. Nieuchronnie zbliża się koniec rajdu, stąd pewnie uczucie, że chcielibyśmy jeszcze się nacieszyć drogą, posmakować pędu powietrza… Może za kilka dni przyszłoby dopiero większe zmęczenie i nasycilibyśmy się wyprawą – dodał.
– Na początku były rwania w mięśniach, zakwasy. Teraz wszystko się rozeszło. Na dodatek panuje świetna atmosfera, dobraliśmy naprawdę dobry skład na tego typu wyjazd. – podkreślił Andrzej na zakończenie.
Wieczorem kolarze dotarli na nocleg, z którego w czwartek rano wyruszą do Gdańska. To już finisz.
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: JanMaciej...
Data: 2008-05-29 14:07:51
Przeczytałem o "przeprawie" przez Włocławek.
Pewnie jechali z Płocka do Włocławka nad Zalewem Włocławskim - trasa ładna, owszem.
To zapytaj Kolegów o taki a nie prawobrzeżny wybór trasy.
Wzajemnie pozdrawiam
Pewnie jechali z Płocka do Włocławka nad Zalewem Włocławskim - trasa ładna, owszem.
To zapytaj Kolegów o taki a nie prawobrzeżny wybór trasy.
Wzajemnie pozdrawiam
Temat: Re: Tysiąc kilometrów na rowerze
Autor: Elektronek
Data: 2008-05-30 15:45:53
Finisz! – IX dzień rajdu
Na ostatni etap rajdu – z Gniewu do Gdańska – wyjechali o godzinę wcześniej. Droga była spokojna, pogoda idealna, choć z początku trochę zawiewało chłodem. Na trasie jednak dostali wiatr w plecy i migiem pokonali cały etap. Na 20 kilometrów przed Gdańskiem stuknął im tysięczny kilometr!
Czasu starczyło nawet na przystanki w Kwidzynie, Sztumie i Malborku. W tym ostatnim Sławek zamkową wieżyczkę ochrzcił mianem „krzyżackiej trafostacji”. Ot, energetyczne skojarzenia…
Koło do koła
Na drodze obyło się bez specjalnych przygód – poza jednym incydentem. Jadąc szybko na trasie Warszawa-Gdańsk, dwaj kolarze zbyt gwałtownie przyhamowali przed dziurą w jezdni, przez co koła ich rowerów sczepiły się ze sobą. Jednemu kolarzowi udało się uniknąć upadku, drugi jednak boleśnie stłukł się na asfalcie. Doświadczenie na drodze wyrabia jednak pożyteczne instynkty – po upadku cyklista błyskawicznie przeturlał się na pobocze, by uniknąć ewentualnego potrącenia przez samochód. Dopiero potem jęknął z bólu. Kierowca jadącej kawałek dalej półciężarówki też zareagował profesjonalnie, przyhamował i wyminął kolarzy, nie niszcząc leżącego na drodze roweru.
Spotkanie z szefami
Do centrum Gdańska zajechali już o godz. 14. Tradycyjnie (już po raz czwarty!) wykonali pamiątkowe zdjęcia pod pomnikiem Neptuna (słynnym ostatnio z powodu ekscesu amatora piwa, który uwieczniony został na taśmie miejskiego monitoringu), przemaszerowali traktem spacerowym i – znanymi już dobrze skrótami – udali się na ul. Marynarki Polskiej, do gdańskiej centrali swojej firmy.
Tam spotkali się z Mirosławem Bielińskim, prezesem zarządu ENERGA SA, oraz z wiceprezesem Romanem Szyszko. Po niemal godzinnej, przyjacielskiej rozmowie pożegnali się z szefami i kolegami z centrali, by wyruszyć na nocleg. Tym razem nie wjechali rowerami do morza. Ale nic straconego – już za rok mogą nadrobić zaległości!
Tak zakończył się V Wiosenny Rajd Rowerowy „Z prądem Wisły”, kolejna niecodzienna wyprawa kaliskich i ostrołęckich energetyków.
Co będzie dalej?
Na ostatni etap rajdu – z Gniewu do Gdańska – wyjechali o godzinę wcześniej. Droga była spokojna, pogoda idealna, choć z początku trochę zawiewało chłodem. Na trasie jednak dostali wiatr w plecy i migiem pokonali cały etap. Na 20 kilometrów przed Gdańskiem stuknął im tysięczny kilometr!
Czasu starczyło nawet na przystanki w Kwidzynie, Sztumie i Malborku. W tym ostatnim Sławek zamkową wieżyczkę ochrzcił mianem „krzyżackiej trafostacji”. Ot, energetyczne skojarzenia…
Koło do koła
Na drodze obyło się bez specjalnych przygód – poza jednym incydentem. Jadąc szybko na trasie Warszawa-Gdańsk, dwaj kolarze zbyt gwałtownie przyhamowali przed dziurą w jezdni, przez co koła ich rowerów sczepiły się ze sobą. Jednemu kolarzowi udało się uniknąć upadku, drugi jednak boleśnie stłukł się na asfalcie. Doświadczenie na drodze wyrabia jednak pożyteczne instynkty – po upadku cyklista błyskawicznie przeturlał się na pobocze, by uniknąć ewentualnego potrącenia przez samochód. Dopiero potem jęknął z bólu. Kierowca jadącej kawałek dalej półciężarówki też zareagował profesjonalnie, przyhamował i wyminął kolarzy, nie niszcząc leżącego na drodze roweru.
Spotkanie z szefami
Do centrum Gdańska zajechali już o godz. 14. Tradycyjnie (już po raz czwarty!) wykonali pamiątkowe zdjęcia pod pomnikiem Neptuna (słynnym ostatnio z powodu ekscesu amatora piwa, który uwieczniony został na taśmie miejskiego monitoringu), przemaszerowali traktem spacerowym i – znanymi już dobrze skrótami – udali się na ul. Marynarki Polskiej, do gdańskiej centrali swojej firmy.
Tam spotkali się z Mirosławem Bielińskim, prezesem zarządu ENERGA SA, oraz z wiceprezesem Romanem Szyszko. Po niemal godzinnej, przyjacielskiej rozmowie pożegnali się z szefami i kolegami z centrali, by wyruszyć na nocleg. Tym razem nie wjechali rowerami do morza. Ale nic straconego – już za rok mogą nadrobić zaległości!
Tak zakończył się V Wiosenny Rajd Rowerowy „Z prądem Wisły”, kolejna niecodzienna wyprawa kaliskich i ostrołęckich energetyków.
Co będzie dalej?