Forum członków i sympatyków PTTK
login:  
hasło:  

Tematyka ogólna

O przewodnictwie-inaczej

wszystkich wiadomości w wątku: 3
data najnowszej wiadomości: 2008-10-03

Temat: O przewodnictwie-inaczej
Autor: Przodownik 1811
Data: 2008-09-28 16:17:32

Oto najświeższe wybrane informacje prasowe na temat przewodnickich kuriozów. Warto zwrócić uwagę na jeden z najbardziej zabawnych polskich cyrków - sztuczne, urzędowe rozdzielanie pracy "pilota" od pracy "przewodnika". O ile mafie przewodników działały w niektórych krajach śródziemnomorskich (obecnie specjalna Komisja Parlamentu Europejskiego te praktyki skutecznie ukróciła), nigdzie poza Polską nie żąda się państwowych uprawnień do zwykłego "pilotażu", tzn. załatwiania takich spraw jak np. zebranie grupy i rozlokowanie jej w autokarze, udzielenie kierowcy i grupie informacji o trasie przejazdu i miejscach postoju, zaprowadzenie na posiłek, ulokowanie w pokojach hotelowych, itp. Kilka dni temu na łamach "Gazety Wyborczej" ukazała się rozmowa z anonimowym pilotem turystycznym, który opowiedział o barierach, jakie państwo stawia pilotom i przewodnikom turystycznym, którzy chcą pracować legalnie.
Kilka dni temu straż miejska w Krakowie zatrzymała młodego Amerykanina, który poruszał się po Kazimierzu z grupą rowerzystów. Okradł ich, pobił? Przejeżdżał na czerwonym świetle? Nic podobnego.

Amerykanin oprowadzał rowerzystów po mieście, nie mając uprawnień przewodnika. Winowajcę ukarano 500-złotowym mandatem, a straż miejska sukcesem pochwaliła się na swojej stronie internetowej.
źródło => http://tinyurl.com/5f9b5h

i również "Gazeta Wyborcza"
Państwo decyduje, kto nadaje się do pracy

- Często pracuję nielegalnie, bo nie dam rady zrobić wszystkich licencji, których wymagają ode mnie urzędnicy - opowiada pilot wycieczek

Zezwolenia, licencje, wpisy do rejestrów, obowiązkowe członkostwa w korporacjach - takie bariery utrudniają dostęp już do grubo ponad 300 zawodów w Polsce, a rząd i różne grupy interesów chcą tę listę wydłużać o kolejne profesje - zaalarmowaliśmy wczoraj.

Reglamentowane są zawody nie tylko adwokata czy notariusza, ale także np. przewodnika turystycznego, taksówkarza, detektywa, kucharza na statku czy trenera sportowego. Teraz Ministerstwo Zdrowia ma pomysł, aby ograniczyć dostęp do 23 tzw. zawodów okołomedycznych, w których oficjalnie pracuje ponad 100 tys. osób w kraju. Np. masażysta, żeby masować legalnie, będzie musiał ukończyć technikum bądź szkołę policealną, zdobyć dyplom technika masażysty oraz za 50 zł wpisać się do specjalnie powołanego państwowego rejestru. Podobnie... opiekunka do dzieci.

Dziś o absurdach reglamentowania dostępu do zawodów opowiada doświadczony pilot turystyczny.

Zbigniew Domaszewicz: Zaczął pan pracę jako pilot 13 lat temu.

Grzegorz Hajcy*: Wtedy wystarczyło, że przekonałem do swych umiejętności szefa biura turystycznego, który zlecił mi poprowadzenie wycieczki. Turyści byli zadowoleni, więc biura kontraktowały mi kolejne. W pewnym momencie zrobiłem sobie kurs pilota w PTTK, nieobowiązkowy, chciałem podnieść kwalifikacje.

Aż pod koniec lat 90. moim zawodem zainteresowali się nagle posłowie. Uchwalili, że pilot wycieczek musi obowiązkowo przejść specjalny kurs i zdać urzędowy egzamin. Zanim się zorientowałem, że coś takiego obowiązuje, przez długi czas pracowałem na czarno. Aż w 2002 r., kilka dni przed pierwszą wakacyjną wycieczką, biuro turystyczne zażądało ode mnie państwowego zezwolenia. Świadectwo ze starego kursu nie wystarczyło.

Miał pan już wtedy siedem lat doświadczenia.

- Z tym biurem współpracowałem od lat, przepraszali mnie, ale bez tego zezwolenia stałem się bezrobotny. Straciłem miesiące najbardziej intratnego sezonu wakacyjnego. Kolejny kurs pilota i urzędowy egzamin kosztowały mnie kilkaset złotych.

Z takim doświadczeniem egzamin to chyba formalność?

- A skąd. Urzędniczka pytała o jakieś absurdalne, nieżyciowe sprawy. Np. o jakieś wypełnianie druków delegacji, z czym w pracy pilota nigdy wcześniej ani później nie miałem do czynienia.

Egzamin załatwił sprawę?

- Raz na pięć lat muszę jeszcze robić obowiązkowe badania lekarskie, a potem stracić trochę czasu, żeby w urzędzie przedłużyć legitymację pilota i złożyć hołd biurokracji.

Dlaczego nie chce pan podać nazwiska?

- Bo w dużej mierze nadal pracuję nielegalnie. Nie mam licencji przewodnika turystycznego.

Jak to?

- Pilot podróżuje z wycieczką i dba, by przejazdy, posiłki, noclegi itp. były terminowo i dobrze zorganizowane. Ale musi też opowiadać o zabytkach miasta i historii. Turyści tego oczekują. Tyle że według przepisów są to już zadania przewodnika i nie wystarczy licencja pilota, by oprowadzać grupę po mieście. Potrzebna jest lokalna licencja przewodnika miejskiego, kolejny kilkumiesięczny kurs, który kosztuje nawet 2 tys. zł, i egzamin w urzędzie marszałkowskim. Nie mam czasu ani pieniędzy, by to zrobić w każdym mieście, do którego jeżdżę.

A bez licencji?

- Może podejść np. straż miejska i zażądać stosownego papierka. Jak oprowadzający go nie ma, to musi przerwać oprowadzanie.

Biuro niemieckie, które obecnie mnie zatrudnia, ignoruje polskie przepisy, zakładając, że i tak nasze władze nie wyegzekwują kar. Ale ja ryzykuję, bo za "wykonywanie bez uprawnień zadań przewodnika turystycznego" kodeks wykroczeń przewiduje dla mnie nawet karę ograniczenia wolności.

W ubiegłych latach do Torunia przyjeżdżał w wakacje niemiecki pociąg turystyczny, około 300 osób, czyli 10 grup wycieczkowych. Zdarzało się, że Toruń nie był w stanie wystawić naraz 10 licencjonowanych przewodników. Łączyliśmy turystów w wielkie grupy, które nie słyszały, co mówi przewodnik, wychodził blamaż. Durne prawo powoduje durne sytuacje.

*nazwisko zmieniliśmy na prośbę pilota
źródło => http://tinyurl.com/3evb77

W ostatnim wydaniu, uważanego za najbardziej opiniotwórcze czasopismo w Polsce tygodnika "Wprost" (nr 39/2008), ukazał się artykuł pióra Agnieszki Sijka pt. "Mafia korporacyjna." W tym niezbyt obszernym artykule sporo miejsca poświęcono przewodnikom turystycznym i - jak widać - określenia "bzdurne przepisy" i "korporacyjna mafia" stają się wreszcie właściwą i uprawnioną, medialną nazwą dla tego zjawiska.
Dostęp do niemal czterystu zawodów jest w Polsce reglamentowany
W Polsce trwa wojna. Po jednej stronie są zwykli ludzie, głównie młodzi, a po drugiej członkowie korporacji zawodowych, którzy chcą ograniczyć dostęp do swoich profesji. Stawką w tej batalii jest zasobność naszego portfela. Im trudniejszy będzie dostęp do zawodu, tym droższe będą usługi świadczone przez członków korporacji. Dostęp do prawie 400 zawodów jest w Polsce ściśle reglamentowany. Na liście znajdują się nie tylko takie profesje, jak adwokat, lekarz czy architekt, ale również przewodnik turystyczny, pośrednik w handlu nieruchomościami, a nawet taksówkarz. Pod tym względem nasz kraj jest europejskim rekordzistą.
więcej w wydaniu papierowym lub za opłatą SMS na stronie => http://tinyurl.com/4rlg23

Temat: Re: O przewodnictwie-inaczej
Autor: Przodownik 1811
Data: 2008-09-30 10:08:27

Akcja Wolne Przewodnictwo
Bunt przeciwko korporacyjnym mafiom i rozbuchanej reglamentacji zawodów rozszerza się na kolejne środowisko. Po młodych prawnikach, protestują organizatorzy innowacyjnych form turystyki.

Obowiązujące w Polsce od 1997r. regulacje zawodu pilota i przewodnika turystycznego, będące przywróceniem nieżyciowej biurokratyzacji z czasów PRL, pod względem komplikacji i restrykcyjności nie mają sobie równych w Europie. W poważny sposób blokują rozwój biznesu. Szkodzą wizerunkowi naszego kraju za granicą i zniechęcają tamtejszych organizatorów do włączania Polski w swój program wyjazdów. Są wykorzystywane do nieuczciwej walki z konkurencją i bezmyślnego prześladowania pozytywnych inicjatyw. Głośnym echem w mediach odbiła się niedawno żenująca nagonka na amerykańskiego organizatora wycieczek rowerowych Krakow Bike Tours, któremu Straż Miejska brutalnie przerwała imprezę i zmusiała do zapłacenia 500-złotowej kary za opowiadanie o zabytkach Krakowa bez urzędowego zezwolenia.

Zapoczątkowana przez Macieja Zimowskiego, szefa założonego w 1990r. biura Bird Service akcja ma na celu - wzorem większości krajów zachodnioeuropejskich - przywrócenie wolności uprawiania zawodu przewodnika. W środę, 1.10. w siedzibie firmy (Kraków ul. Św. Krzyża 17) odbędzie się robocze spotkanie przedstawicieli kilku innych młodych firm, dyskusja nad skuteczną formą lobbingu i pismem do Urzędu Marszałkowskiego o zaniechanie policyjnych szykan i kontroli osób zajmujących się obsługą turystów.

Spotkanie jest otwarte dla zainteresowanych sympatyków i dziennikarzy.
W pełni popieram tą inicjatywę, mimo że nigdy nie zamierzam zajmować się przewodnickim zarobkowaniem. Jak będzie wolny rynek, to problem zamknięcia możliwości legalnego prowadzenia działalności statutowej przez społeczną kadrę różnych stowarzyszeń zajmujących się programowo turystyką, i to nie tylko PTTK, sam się rozwiąże. Dlaczego? Bo ta działalność nie będzie zakazana i żaden urzędnik, strażnik czy policjant nie będzie decydował kto może prowadzić w terenie turystów i komu co wolno, a komu nie wolno opowiadać ludziom na turystycznym szlaku.

Temat: Re: O przewodnictwie-inaczej
Autor: Przodownik 1811
Data: 2008-10-03 09:49:02

Historii Johna A. część pierwsza

Kiedy w styczniu br. wystartowałem z tą akcją - początkowo jednoosobowo - na różnych forach, np. pl.rec.gory nie zabrakło kąśliwych, uwag, że jest to przykrywka do załatwienia jakichś moich prywatnych interesów. Dla wielu Polaków wciąż niepojętym jest, że ktoś w tym kraju oprócz oprócz kręcenia swojego drobnego biznesiku może zwyczajnie czuć się obywatelem i ma potrzebę publicznego sprzeciwienia się łamaniu konstytucyjnych norm i szkodliwemu nadużywaniu prawa.

Tym chętniej podjąłem się obrony i nagłośnienia w mediach sprawy założyciela Krakow Bike Tours Johna A. (nazwisko do naszej wiadomości). Jest to - jakby nie patrzeć, moja konkurencja! Sam organizuję wycieczeki rowerowe dla obcokrajowców (www.cycling.pl) i teoretycznie powinienem być zadowolony, że nadgorliwi urzędnicy sprzątają mi rywala sprzed nosa. Ale nie jestem. Z wielu oczywistych powodów. Choćby z takiego, że - jak śpiewa punkowiec Włochaty: Więc nie możemy się teraz odwrócić / I powiedzieć "g... mnie to obchodzi!" / To nie bunt, to tchórzostwo / I nie mam tu na myśli strachu / Jeżeli my ich nie powstrzymamy / Oni dobiorą nam się wszystkim do tyłków.

http://tinyurl.com/3keh2y

Krakow Bike Tours to prosta oferta kilkugodzinnego zwiedzania Krakowa na rowerach. Pierwsza tego typu w inicjatywa mieście. Przez wiele długich lat nikt z licznych "fachowych", legalnych, licencjonowanych, zrzeszonych, odznaczonych etc. etc., przewodników miejskich nie wpadł na podobny pomysł. Domyślam się dlaczego. Jak usłyszałem, osoba upoważniona przez Marszałka Województwa do kontroli uprawnień przewodnickich to kobieta o wyjątkowo pokaźnej tuszy. Zapewne obcy jest jej aktywny tryb życia, nie lubi jeździć na rowerze i nikt z podlegających jej wszechwładzy przewodników nie chciał się narazić.

Codziennym miejscem "urzędowania" tej pani są schodki prowadzące na Wawel. Odstawia tam cyrki, wyłapując - niczym jakiś Grizzli łososie w potoku - nauczycieli prowadzących grupy szkolne. Zakazuje im opowiadania dzieciom czegokolwiek o zamku i zmusza do opłacenia przewodnika. Widać stamtąd placyk u wylotu ul. Kanoniczej, gdzie codziennie w południe zbierały się grupki rowerzystów organizowane przez Johna. Jakaż to musiała być sól w oku, że na skutek donosów Urząd Marszałkowski wysłał do niego oficjalne pismo, którego początek przytoczę:

http://tinyurl.com/52xmxs

Trzeba mieć zaiste kreatywną wyobraźnię, aby w fakcie, że wycieczkowicze zamiast chodzić pieszo jeżdżą na rowerach dopatrzyć się "usługi transportowej". Ale odstawiam na razie szczegóły, bo co innego w takich przypadkach przeraża.

Intencją ustawodawców w 1997 była rzekomo "ochrona interesów klienta". Na to non stop powołują się rzecznicy reglamentacji. Tymczasem spójrzmy: John przez siedem lat z powodzeniem organizuje rowerowe tury. Ma klientów, którzy dzięki niemu dłużej zostają w Krakowie. Interwencja Urzędu mogłaby być zrozumiała, gdyby np. na jego usługi wpływały skargi niezadowolonych klientów. Ale nic takiego się nie dzieje. Turyści są ukontentowani bo John robi swoje dobrze, i poleca go np. przewodnik Lonely Planet. Gość jest gnębiony i karany na skutek działań zazdrosnych - nawet nie konkurentów, tylko jakichś ograniczonych frustratów, którym jego praca nie pasuje do "jedynej, słusznej i socjalistycznej" wizji oprowadzania po Krakowie. Bareja żyje? Na żart ponury żart zakrawa, że również autorzy najbardziej nagłośnionego ostatnio w zagranicznych mediach krakowskiego produkt turystycznego, czyli wycieczek "śladami komunizmu" prześladowani są przez urzędników, których rzekomym zadaniem jest promocja miasta. Podczas zorganizowanej przez jedną z gazet dyskusji o tam jak zahamować spadek liczby turystów w Krakowie, Grażyna Leja stwierdziła: "Crazyguides? ale oni nie mają licencji".

Chyba trzeba będzie powołać komitet na wzór niegdysiejszego KSS KOR. Osoby które w zeszłych latach zostały ukarane mandatami za tzw. "nielegalne przewodnictwo" proszę o nie kitranie ze strachu tylko kontakt i przysłanie nam dokumentacji swoich spraw. Wspólnie ze stowarzyszeniem Fairplay zastanowimy się, jak pomóc i nie dopuścić do powtarzania się takich nadużyć w przyszłości.

Wkrótce dalsza część historii Johna A. Choć może jednak zamiast mnie opisałby ją jakiś "licencjonowany" dziennikarz? Telefon do Johna to 663 731 515
http://tinyurl.com/4y6jsv